Fryzjerka
PLUSZAK
PTASIA I ZAKONNICA
Hanka
SŁAWOMIR IWASIÓW – GATUNEK ZAGROŻONY
Nowa powieść Andrzeja Horubały, zatytułowana „Wdowa smoleńska albo niefart”, zapowiada zdekonstruowanie mechanizmów funkcjonowania mitów narosłych wokół katastrofy smoleńskiej, ale nie do końca tę obietnicę spełnia. Dlaczego? Moje przeczucie jest następujące: obserwujemy zmianę paradygmatu funkcjonowania powieści i osłabienie siły społecznego oddziaływania literatury (w tym wypadku ważnego dla polskiej tradycji XX i XXI wieku podgatunku: powieści politycznej). Narracja Horubały, jakkolwiek pod wieloma względami bardzo dobra, to jeden z wielu symptomów tych przemian. Konserwatysta naszych czasów Horubała to ciekawa postać na horyzoncie literatury…
KRZYSZTOF VARGA – Między męczeństwem a obciachem
Spośród wszystkich prawicowo-katolickich publicystów i pisarzy największą miętę czuję do Andrzeja Horubały. Przebić się nie umiem przez masywne elukubracje Bronisława Wildsteina, nijak nie śmieszą mnie niebywale dowcipne książki Marcina Wolskiego, zbiory brawurowej publicystyki Rafała Ziemkiewicza wpędzają mnie zaś w nastrój kloaczny i depresyjny zarazem. Tymczasem eseje Horubały, a także jego nieznane szerszej publice powieści czytam zaciekle i z wielkim ukontentowaniem. Kiedy zaś w „Dzienniku Gazecie Prawnej” przeczytałem wywiad z Horubałą pod wszystko obiecującym tytułem „Autokompromitacja”, natychmiast rzuciłem się do lektury…
MOJA AUTOKOMPROMITACJA
Z Andrzejem Horubałą rozmawia Magdalena Rigamonti. Niesamowite, że ci, którzy w latach 80. ryzykowali swoją wolność, a często i życie, zaczęli drżeć na myśl, że prezes pierwszej czy drugiej partii źle na nich popatrzy. To jest coś potwornego, co się z nami stało. Puścił pan lejce. Jak już się rozszczelnia, to nie po to, żeby budować coś stabilnego, żeby oferować nowy zestaw poglądów. Jesteśmy zamknięci w swoich środowiskach i nawet jak odtaje pandemia, to się ze sobą nie dogadamy. Każdy…
PŁACZ PRYMASA
Płakał! Prymas Tysiąclecia, niezłomny książę Kościoła, osadzony w na wpół zrujnowanym dawnym klasztorze, w roku 1953, gdy Witold Gombrowicz publikował pierwsze słowa „Dziennika”, płakał. Z satysfakcją, nadzieją czytali zapewne raport o nastrojach prymasa w warszawskiej centrali, bo przecież uwięzienie Wyszyńskiego miało być preludium do jego złamania i procesu. Mieli już nawet świadka, księdza Tomasza Rusaka, który w słonecznym 1952 roku złożył zeznania dotyczące współpracy Wyszyńskiego z Gestapo. A jak! Miało pójść na całego. Prymas płaczący. Widok przedziwny. Szczupłe ciało pięćdziesięcioparolatka…
KALINA
Dwie są sceny, gdy widać, jak wielki to mógł być spektakl („Kalina” w reż. Marty Głuchowskiej w Teatrze Polonia). Obrazek z oddziału położniczego, gdy zrozpaczona Katarzyna Figura, bez peruki, tylko z głową obwiązaną bandażem, tłumiąc skowyt, opowiada o utracie dziecka i brutalnej operacji usunięcia macicy. I wtedy przypomina wszystkim widzom premiery monodramu, że bywa także wybitną aktorką dramatyczną. I scena druga, już w zasadzie na pół prywatna, gdy Kasia Figura wychodzi do braw i się uśmiecha, trochę jeszcze niepewnie, szukając wśród publiczności znajomych twarzy, szukając znaków, czy…