Opowieść Rity

Opowieść Rity

Najciekawsza jest dla mnie Suchanow jako rozmówczyni Rity, żony Witolda Gombrowicza. Kilka sesji rozmów, jakie odbyły, rzuca nowe światło na wiele spraw. Rozdziały poświęcone dzieciństwu Rity, jej wzrastaniu, edukacji, wreszcie intymnych szczegółów relacji z Gombrowiczem, to najbardziej poruszające fragmenty biografii.

Rita — wychowana w wielodzietnej bogobojnej rodzinie Labrosse’ów w Quebecu, urodzona jako piąte z dziesięciorga dzieci (pierworodny syn zmarł wkrótce po narodzinach), z wyraźną niechęcią podchodzi do katolickiej formacji, w jakiej wzrastała, traktując ją jako opresyjną i godną politowania. „Dziesięcioro dzieci. Biedna kobieta” — wyrazi się o matce, a swą rodzinę ujmować będzie jako bez mała patologiczną.

Wyrwanie się z mrocznego domu i mrocznej Kanady stanie się więc naczelnym celem młodej Rity.

Czym znaczona będzie droga dziewczyny ku emancypacji? Jak Rita będzie wybijać się na niezależność? Jak wychodzić z opresji? Dość banalnie. Uwodząc starszych mężczyzn: „Uwielbiałam starych profesorów, stawałam się ich pupilką, zadawałam pytania, a oni odpowiadali”. Tak zauroczyła profesora Uniwersytetu Montrealskiego — Guya Boulizona, który później załatwił jej stypendium we Francji („Ponieważ czasy były pruderyjne, można było tylko wyjechać gdzieś samochodem i uprawiać „necking” — całowanie po karku”).

Nie inaczej owinęła sobie wokół palca profesora Pierre’a-Henri Simona z Francji, poznanego na kolacji u Boulizonów. Kolejny lewicowy katolicki intelektualista, który później, we Francji, stanie się jej patronem naukowym pomagającym w karierze naukowej. Ten posunął się dalej, ich związek trwał kilka lat: „były poważne propozycje, nawet rozważania o rozwodzie”.
Romanse rozgrywały się na oczach żon, bo Rita była zapraszana do ich domów, robiąc za obiecującą uczennicę, przyjaciółkę rodziny. Owszem, w tym samym czasie pozostawała w erotycznym związku z młodym Hiszpanem, uchodźcą z frankistowskiej ojczyzny, ale — jak podsumowuje ten burzliwy okres Klementyna Suchanow — skłonność do „tatusiów” wygrała z pociągiem do rówieśników.

Związek z Gombrowiczem będzie się jednak różnił od relacji, jakie Rita nawiązywała wcześniej ze swymi profesorami. On — schorowany, wciąż walczący o literacki i materialny sukces, mający lat sześćdziesiąt, ona dwadzieścia dziewięć… I przecież interes w wiązaniu się ze starym pisarzem nie był dość pewny. Jak napisała Litka de Barcza, przyjaciółka Witolda w liście do Rudolfa Richtera, oceniając swoją wizytę w Vence: „Pewno, że jak jego forsę przepuści, to rzuci się gdzie indziej. Ale, muszę powiedzieć, doszlusowała do niego, jak jeszcze żadnej forsy nie było. Tyle że doczekała się jej po latach, co b. się jej chwali, bo zniuchała, że na dobrego konia postawiła, co np. krytykom literackim b. rzadko się zdarza”.

Późniejsze lata zaprzeczyły cynizmowi Litki — Rita nie tylko wytrwała przy boku Witolda do końca, w zdrowiu i chorobie, ale i została fantastyczną opiekunką jego schedy, broniącą integralności jego dzieł, prawdziwym skarbem, który przydarzył się kulturze polskiej.

W rozmowach z Klementyną Suchanow, Rita Gombrowicz jest niesamowicie szczera. Osiemdziesięcioletnia wdowa postanowiła porzucić wszelką dyskrecję, by dopuścić nas do prawdy o ich historii.
Opowiada więc o swoim romansie z 26-letnim Alistairem Hamiltonem, jaki miała za przyzwoleniem Witolda.

„Czy romans z tłumaczem ‘Pornografii’ z Ritą odmładza Gombrowicza jak Fryderyka? Czy — pyta Suchanow cytując powieść — „szukał grzechu, który by go z nimi spoufalił?”. Chyba niekoniecznie, sprawy były bardziej bolesne. Rita opowiada: „Witold cały czas się bał, że go opuszczę. Wyobrażał sobie, że jest stary… nie mógł uwierzyć, że młoda kobieta może go chcieć, a ja go kochałam, podobał mi się jako mężczyzna. Nigdy bym go nie opuściła”.
Rita jest rozmówczynią wyśmienitą. Doskonale relacjonuje swą podróż do szarej, przerażającej ją gomułkowskiej Polski. Z autoironią mówi o swych stylizacjach, modzie (kostiumy ze spodniami Yves’a Saint Laurenta), ale i pozerstwie, gdy — aby wyglądać na kobietę wyzwoloną — pozowała do zdjęć z papierosem w ręku, choć nigdy nie paliła…
Ujawnia też jeden wstrząsający fakt.

Gombrowicz Junior

W „Kronosie” zapis jest lakoniczny.

Czerwiec 1965: „W tyłku wrzód, przecina chirurg Raffo, przedłużenie pobytu. Źle oddycham. Rita zwierza się, panika z Paczowskimi, zabieg w Genui”.

W relacji Rity rzecz zyskuje dramatyczne wypełnienie. Okazuje się, że od trzech miesięcy jest ona w ciąży. A kłopot z wrzodem Gombrowicza i przedłużeniem pobytu u Paczowskich komplikuje jej plany. Posłuchajmy Rity: „Witold zawsze bardzo uważał, ale zdarzyło się. Nie powiedziałam mu jednak o tym i sama pojechałam do ‘planning familial’ w Nicei. To było nowe miejsce, w którym pomagano kobietom w podobnych sytuacjach. Inaczej jeździło się do Szwajcarii lub Londynu, gdzie aborcja była dozwolona, jednak trzeba było mieć na to pieniądze. Zarezerwowałam termin na zabieg w Nicei, który straciłam przez tygodniowe opóźnienie”. W tej sytuacji — pisze Suchanow — wyznaje prawdę Witoldowi i Paczowskim. Wszyscy wpadają w panikę. Witold metodycznie sporządza listę pytań. Przede wszystkim ważne są: „1. Pewność 2. Znieczulenie 3. Ile dni musiałaby być w klinice?”. „Wiedziałam, że nie chce mieć dzieci — opowiada Rita — z powodu szaleństwa w rodzinie Kotkowskich. Ja wówczas też nie chciałam. Po zastanowieniu i naradzie z naszymi przyjaciółmi zdecydowaliśmy, że poddam się zabiegowi w prywatnym mieszkaniu lekarza w Genui”.

No i dalej — cytuję za przesłanym mi „egzemplarzem recenzenckim”: „Zabieg miał miejsce w mieszkaniu prywatnym lekarki, bo aborcja we Włoszech była nielegalna i szło się za nią do więzienia. To było straszne dla kobiet, zdarzały się zgony… Mój zabieg odbył się na stole, bez, pardon, znieczulenia. Znieczulenie mogło wywołać krwawienie, a bez niego było mniejsze ryzyko. Tyle że bardziej bolało. To trwało prawie… brrrr…
To był mały chłopiec. Po aborcji Witold bał się, przestaliśmy uprawiać seks, nie było wtedy antykoncepcji” (Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015)
A więc — był. Nie imaginowany południowoamerykański bękart, zmyślony przez Gombrowicza w „Dzienniku” (zapisy z lutego 1968):

Okrążający syn nieślubny
Nieślubność krągła syna!
Gabinet Rosy okrągły
W którym napoczął się syn!

Nie twór wyobraźni, który zainspirował Grzegorza Packa do zrealizowania kapitalnego mockumentu o poszukiwaniach nieślubnego dziecka (film pod tytułem „List z Argentyny” — 1997), ale do bólu realny, z określoną płcią, wiekiem…

Urodziłby się na przełomie 1965 i 66 roku, gdzieś pomiędzy Piotrem Semką a Pawłem Lisickim. Młody Gombrowicz. Czy zasiliłby nasze łamy, niczym młody Tyrmand? Losy dzieci słynnych pisarzy bywają różne, można sobie gdybać do woli. Gdyby przeżył…

Ktoś może pójść tropem Wisławy Szymborskiej, która w wierszu „W biały dzień” motała Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w banalność („Do pensjonatu w górach jeździłby, na obiad do jadalni schodziłby, /…/ “panie Baczyński, telefon do pana” i nic dziwnego w tym nie byłoby”). Ktoś może popuścić wodze fantazji, uznając, że Gombrowicz junior, ten to dopiero dałby nam popalić. W ’89 miałby lat 23, teraz przekroczyłby już pięćdziesiątkę. Sprawa niesamowita.

Czy to poruszenie wyobraźni powodowane jest moim prolajferskim podejściem? Być może, ale przecież sam Gombrowicz, tak chętnie rozpatrujący różne warianty losu, skręty w tę ścieżkę albo inną, mógłby patronować takim rozważaniom. Kim byłby Młody? Wiele dzieciaków słynnych ludzi sprawia zawód. Nie wytrzymują presji, gubią się. Zresztą, czas był krótki. Witold miałby przed sobą niecałe cztery lata ojcostwa. Chyba, że narodziny syna dodałyby mu sił. Patrzyłby ze zdziwieniem na rosnące życie, poszukiwał w rysach oseska własnych cech… On na wózku i dzieciak w wózku. A przy nich krzątająca się Rita. No tak, pozostaje nam gdybanie.
Synczyzna została unicestwiona.

Cóż, inni mogą przy okazji wydania biografii Gombrowicza zachłystywać się, że pisarz zostawił nam zadania intelektualne na 300 lat, a mnie poruszyła wieść o Młodym i przyćmiła wszelkie inne wątki. No i piszę o tym, bo przecież trzeba zdawać sprawę z własnej indywidualnej lektury. Prawda, Mistrzu?

© ℗ Wszelkie prawa zastrzeżone, „Do Rzeczy”