PAWEŁ BUJALSKI — WDOWA SMOLEŃSKA
Niedawno, miesiąc temu siłami autora i „Wydawnictwa Nowa Konfederacja” ukazała się powieść Andrzeja Horubały „Wdowa smoleńska albo niefart”. Andrzej to jest mój jeden z najbliższych przyjaciół z dobrych i ważnych dla mnie lat studenckich a mieliśmy ten „fart/niefart” studiować w latach 80-tych, co jak myślę, zdecydowało o naszym dalszym życiu w stopniu zasadniczym. Szanujemy i pielęgnujemy tę „naszą historię” i co roku, rocznicowo spotykamy się w stałym, wąskim, niezmiennym jeszcze na szczęście gronie, by pogadać, spojrzeć sobie w oczy i lubić się dalej. Piątka polonistów z Krakowskiego Przedmieścia, w tym jeden pisarz i krytyk literacki, nasz prymus, Andrzej Horubała. Dzięki tym spotkaniom znam perypetie z wydaniem tej książki i miałem możliwość przeczytania jej (w jednej z ostatnich wersji) już na przełomie lata i jesieni 2020. Teraz przeczytałem ponownie i tylko ugruntowałem w sobie opinię, że to dobra i ważna powieść.
Formalnym zabiegiem autora jest jej wielowymiarowość. Łączy klasyczną, wielowątkową powieść z lekko sensacyjną fabułą z fragmentami skrajnie osobistego dziennika przeplatanymi autonomicznymi fragmentami prozy z notesu (laptopa) autora. Ten pomysł na powieść przypomina „Miazgę” Andrzejewskiego i to nie tylko pod względem konstrukcji. Podobnie jak autor „Miazgi” Horubała próbuje napisać powieść o Polsce i sobie, pisarzu, mężu, katoliku z tym tylko, że 50 lat później więc Polska jest inna a reguły autokreacji uległy istotnemu „sprywatyzowaniu” zwiększając dystans autora dziennika do otaczającej go rzeczywistości i pozwalającemu mu zachować o wiele większą autonomię. Jak w życiu, w przypadku Andrzeja.
Andrzej jest blisko dziesięć lat młodszy od Michela Houellebecqa. Francja to nie jest Polska i trudno na pierwszy rzut oka znaleźć podobieństwo między autorem „Mapy i terytorium” i naszej „Smoleńskiej wdowy…”, ale jest coś bardzo ważnego, co ich łączy. To założona, mająca wstrząsnąć czytelnikiem ale też proponująca nową formę publicznej debaty – szczerość. Houellebecq prowokuje, Andrzej też. Choć losy artystów, autorów, głównych bohaterów powieści w przywołanych książkach są diametralnie różne to jednak ich artystyczny sposób reakcji na otaczający świat są bardzo podobne. Szczerość i momentami przerażająco prawdziwa satyra, gotowość do ekshibicjonizmu, by rozpocząć nieobecną rozmowę. U jednego i drugiego jest też dążenie do spełnienia, w tym inaczej nieprzychylnym otoczeniu. W obu przypadkach to jest miłość.
Jedną z warstw powieści Andrzeja jest bezkompromisowa demaskacja „kłamstwa smoleńskiego” czyli „teorii zamachu”, które uznaje autor za zabójcze dla naszej przyszłości i kultury. Gdyby napisał to i umieścił jako jeden z kluczowych filarów powieści jakiś autor z kręgu „poprawności politycznej”, Gazety Wyborczej, czy ogólnie z kręgu myśli liberalnej nikt by się nie zdziwił i pewnie nawet nie przeczytał. Ale pisze to zdeklarowany konserwatysta, człowiek „z wewnątrz” środowiska, dla którego „kłamstwo smoleńskie” jest mitem założycielskim i swoistym tabu, które wymaga zawiłych eufemizmów, gdy ktoś „ośmieli” się zwątpić. Andrzej pisze wprost, bo uważa, że utrzymywanie tego stanu rzeczy prowadzi do katastrofy moralnej i zerwania podstawowych więzi między ludźmi. Uważa, że jedną z niebezpośrednich przyczyn śmierci bliskich mu osób i katastrofy była nienawiść, która przez „kłamstwo smoleńskie” jest tylko umacniana. Ciekawa, momentami irytująca jest też nieobecność w powieści innego niż konserwatywnego i prawicowego świata. Tutaj Horubała, tak jakby nie chciał pisać o czymś czego nie zna, używa chwytu korzystania z kilku powtarzających się inwektyw składających się w sumie na nieistotne tło. Za to, co jest mi bliskie, lata studiów i „konspiry” uznaje za ważne i wartościowe.
Demaskacja „kłamstwa smoleńskiego” służy Horubale do deklaracji budowania przestrzeni dialogu między „zwaśnionymi plemionami”, o których od lat słyszymy od publicystów, polityków i różnej maści „narratorów”. Na kłamstwie niczego wartościowego zbudować się nie da, zdaje się pisać Horubała i aby to pokazać na własnym przykładzie w dzienniku ujawnia tradycyjnie skrywane, intymne emocje i obrazy. Ale jest w tym też bardzo dużo ciepła i znowu, trzeba przyznać, brzmi autentycznie, co niewątpliwie jest wartością i zrealizowanym planem autora. Budując tę „przestrzeń dialogu” Horubała tworzy w oparciu o rzeczywiste, „z realu”, jak pisze i mówi, postaci zbiorowy obraz „wdowy smoleńskiej”, Poli, osoby w głębokiej żałobie, pięknej, wyśnionej, chwilami niebezpiecznej, która jak się wydaje w założeniu autora jest personifikacją Polski. Choć autor w założeniu chce się wyzwolić z tego marzenia w ostatniej, mającej swoje wyraźne nawiązania do wielkiej, polskiej literatury, Wyspiańskiego i Gombrowicza, widać wyraźnie, że nie wszystko stracone. A może to tylko albo aż nostalgia, jak ta z obrazu Malczewskiego na okładce.
pawelbujalski.blog