Krzysztof Varga – Paradoksy rygorysty, czyli Pieszczoch czyta Horubałę

Krzysztof Varga – Paradoksy rygorysty, czyli Pieszczoch czyta Horubałę

Nie mogę powiedzieć, bym był wybitnie pilnym czytelnikiem tygodnika „Do Rzeczy”, ale sięgam po niego z jednego zasadniczego powodu – dla tekstów Andrzeja Horubały mianowicie, który co tydzień zamieszcza tam masywny materiał wydarzeniem kulturalnym sprowokowany, powieścią, filmem czy spektaklem teatralnym, a ja nieodmiennie czytam to z największym zainteresowaniem. Teraz ukazał się owych tekstów gruby wybór i ową Horubały „Drogę do Poznania” poddaję lekturze z jeszcze większą pasją, czasami z wściekłością, ale i z prawdziwym podziwem. Tytuł bierze się z otwierającego zbiór felietonu o płycie Marii Peszek, słuchanej w samochodzie na trasie do Poznania, ale podług mej intuicji tytuł książki jest pewną grą, bo nie tylko idzie tu o miasto Poznań, ale w istocie o poznanie rzeczy, o zdobycie wiedzy i próbę zrozumienia tego, co się w polskiej kulturze dzieje na wszystkich jej poziomach.

Zresztą zaskoczenie jest od początku, bo Horubale się twórczość Peszek podoba; nie w wersji ideowej, ale artystycznej, politycznie jest Horubała przeciw Peszek, ale artystycznie stoi za nią murem. A zaraz potem tekst o Masłowskiej, jej rewolucyjnej wybitności we wczesnych książkach, tekst w punkt napisany, z którym polemizować nie mógłbym, a jedynie zalecać go do lektury. I mnogość tekstów o duecie Strzępka – Demirski, których spektaklami się nieraz Horubała zachwyca, a nieraz zniesmacza, ale ogląda je wręcz maniakalnie. A ekstatyczne zachwyty nad płytą Świetlików „Sromota” i nad samą poezją Świetlickiego?

I na tym polega piękny paradoks tej książki, że ten radykalny katolicki dogmatyk, w zasadzie fundamentalista, jest jednocześnie pryncypialny, jeśli idzie o wartość sztuki, a nie jej polityczny wymiar, że jest niebywale wręcz przenikliwy, że z taką uwagą i tak poważnie kulturę traktuje. Fundamentalnie nie zgadzam się z fundamentalizmem Horubały, zarówno religijnym, jak i politycznym, ale każdy tekst czytam z piekielnym zaciekawieniem. Bo w istocie jest to autor naprawdę niepokorny, co piszę bez najmniejszej ironii.

Ale i bywa inkwizytorem, tak zaciekłym, że kończyny mi drętwieją na myśl, co by było, gdyby się Horubała dorwał do jakiejś władzy. Otóż gdyby Horubała dostał władzę wymierną, zostałby Torquemadą, tu żadnych wątpliwości nie mam.

Jego rygoryzm moralny nieraz wpędza mnie w konfuzję, kiedy postponuje za ekshibicjonizm umierające na raka dziewczyny, które z tego umierania prowadzą na blogach relacje. Zdaje mi się Horubała obojętny na cudze cierpienie, nawet zniesmaczony nim, jeśli nie jest ono odpowiednio chrześcijańskie. A Jan Paweł II to nie zrobił nam wielkiego spektaklu ze swojego umierania? Nie było to niesmacznie ekshibicjonistyczne? Święty Karol Wojtyła to mógł nas epatować swoim odchodzeniem, a młoda dziewczyna, wyłysiała od chemii, to już nie może swoim dramatem się podzielić na blogu? Protestant Pilch nie może ze swojego parkinsona zrobić literatury, a Jan Paweł II to mógł ze swojego urządzić ogólnoświatową telenowelę? Katolikom wolno cierpieć, heretykom i ateistom zabraniamy?

Ale też nigdzie chyba nie czytałem tak krwawej krytyki pisarstwa Bronisława Wildsteina jak u Horubały, który swego wszak politycznego ziomka dekonstruuje z zabójczą precyzją, pisząc o Wildsteina kuriozalnym kryminale „Ukryty” – zarzuca Wildsteinowi Horubała, iż ten napisał prostacką agitkę, a na finał powiedzieć autorowi mającemu tak wielkie ambicje pisarskie, że „nie włada odpowiednim literackim warsztatem” – cios nokautujący.

Horubała idzie zawsze w zgodzie ze swoimi przekonaniami i odczuciami, potrafi zatem – najzupełniej słusznie – pokazać, iż „Kronos” Gombrowicza (a ma Horubała Gombra za wielkiego pisarza!), wokół którego aurę odnalezionego arcydzieła zbudowano, to zupełny humbug. Ale umie też w sposób bezwzględny dowieść, iż to, co zrobił kardynał Dziwisz, podając do druku luźne zapiski Wojtyły i opylając je z sukcesem na rynku jako wielkie świadectwo wiary i duchowości papieża, to zwykła hucpa – i nie ma litości tutaj Horubała dla Dziwisza, a poniekąd nie bardzo ma też litość dla Wojtyły jako autora tych notatek, często będących wyłącznie cytatami z cudzych rekolekcji.

Ma naturalnie swe obsesje Horubała, do wiodących należy, ma się rozumieć, jazda na gazetę, w której państwo ten felieton czytacie, z tego Horubała wyzwolić się nie umie, podobnie jak z obsesji katastrofy smoleńskiej, która swoistym misterium jest dla niego, dogmatyczną świętością, ale przecież jednocześnie nie mam wątpliwości, że nie idzie w koniunkturalizm, w wykonywanie „przekazu dnia”. Ale co jakiś czas jedzie Horubała tymi wszystkimi złachanymi sloganami, że „Gazeta” wstrętna, że lewactwo, że zdrada, że promocja zboczeń, pederaści wszędzie i ateiści, że hańba, bo Zygmunta Baumana zaproszono na Kongres Kultury Polskiej, że „Lalka” to „sentymentalna opowieść o późnej miłości kupca-kolaboranta”; ta dykcja mu często okulary, przez które na świat patrzy, iście smoleńską mgłą pokrywa i w zacietrzewienie jak ślepca prowadzi. W dawnym tekście już wzywał ministra kultury do wywalenia Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie – poniekąd ojcem jest Horubała obecnej na Klatę rządowej nagonki.

Ale wszak zachwyca się „Idą”, jej pięknem, smutkiem, estetyką – zupełnie osobna to ocena po prawej stronie – jednak nie może sobie darować, by nie napisać, że to film uwikłany, że polska racja stanu nieobroniona, że historia „zmiękczona”, zrelatywizowana. Ale jednak przecież się Horubała „Idą” jako wybitnym dziełem i genialną Kuleszą w roli „krwawej Wandy” zachwyca uczciwie i szczerze, a nie klepie hasła, które „prawacy” o antypolonizmie recytowali; w tym właśnie prawdziwą niepokorność Horubały widzę.

Aby wątpliwości nie było: Horubała po mnie także przejechał się walcem, za obrzydliwości w moim pisaniu, za nieoryginalności, zresztą akurat do zacnego grona się załapałem, bo obok Stasiuka i Pilcha, co w pewną dumę i nawet niejakie nabzdyczenie mnie wprawiło – Horubała pisarstwa Pilcha, Stasiuka i mojego nie znosi, ale ja Horubałę czytam nieodmiennie z największą uwagą i zaciekawieniem, więcej – ja Horubałę czytam z perwersyjną wręcz sympatią, nawet kiedy mnie Horubała „pieszczochem salonu” nazywa. No, zdaje mi się, że chyba Horubała przecenia moją pozycję, doprawdy nie wiem, kto mnie tak usilnie pieści w owym salonie, bo żadnych intensywnych pieszczot nie odczuwam (czy nawet Horubała, z inteligencją i erudycją jak brzytwa, musi ów dziadowski liczman o „salonie” powtarzać?). Ale grzecznie przyjmuję argument, że to, co piszę, to nic oryginalnego, po „niesmacznych książkach Kuczoka czy obrzydliwym Dzienniku pisanym później Stasiuka” przyjmuję z pokorą i dalej Horubałę będę czytał, bo przecież pisze on wręcz fenomenalnie. Owszem, są strasznie przez Horubałę potraktowani Stasiuk i Pilch moimi kolegami, więc powinienem solidarnie się wkurwić i Horubale przywalić, a jednak przecież wiem, że Horubała to z głębi swych przekonań wynosi, a nie wykonuje dyrektywy, jak nie przymierzając jacyś bracia Karnowscy.

Zresztą akurat bardzom ciekaw, jak po „dobrej zmianie” widzi Horubała hucpiarską szarżę patriotycznych Polaków na przejmowanie wszystkiego, co się da, i wsadzanie swoich wszędzie, gdzie się da, bez zważania na kompetencje, a jedynie na psią wierność. Myślę, że jako moralny i etyczny rygorysta musi się z tym czuć z lekka niewygodnie.

Krzysztof Varga, „Duży Format. Gazeta Wyborcza”