Maciej Urbanowski – SEKS, KŁAMSTWA, KASETA VIDEO
Do literatury polskiej Andrzej Horubała wkraczał z impetem jako krytyk literacki. Pamiętam wrażenie, jakie na mnie wywarł jego esej „A.M./B.M. – czytając Michnika dziś”, wydrukowany w 1991 roku na łamach „Tygodnika Literackiego”. Tekst ów był wnikliwą i trzeźwa analizą mocnych oraz słabych stron pisarstwa Adama Michnika oraz ściśle z nim związanej „michnikomanii”. jaka ogarnęła umysły polskiej inteligencji lat 80. Czas nie sprzyjał tego rodzaju „wybrykom” i Horubałę zaczęto na łamach tego samego „Tygodnika Literackiego” przywoływać do porządku piórem bodajże samego Jana Błońskiego. Nie bardzo to się jednak udało, bo od czasu do czasu, głównie na łamach „Debaty” i „Życia”, Horubała publikował teksty tyleż ciekawe, co prowokujące do polemik. Najgłośniejszy był chyba szkic „Sztafeta szyderców, czyli lustrowanie Gombrowicza” z 1997 roku, który dowodził, iż autor „Trans-Atlantyku” był największym pisarzem peerelu i „patronem peerelowskich literatów i krytyków, natchnieniem i uzasadnieniem ich wolt ideowych. twórcą niewolniczego chichotu, fałszerzem świadomości i dostarczycielem alibi”. W obronie nieposzlakowanej czci Gombrowicza i jego PRL-owskich naśladowców stanęli wówczas m.in. Marek Beylin i Zbigniew Mentzel, ale niezbyt chyba skutecznie, skoro „Sztafeta szyderców” do dzisiaj budzi dreszcz przerażenia naszych zacnych gombrowiczologów.
Eseje o Gombrowiczu i Michniku, a także arcyciekawe szkice o Herlingu-Grudzińskim i Bobkowskim Horubała zamieścił w opublikowanym w 1999 roku tomie „Marzenie o chuliganie”. Książka była wyrazista, niepokorna, szła pod prąd literackich sądów i przesądów, co nie takie znów częste w naszej poczciwej i grzecznej z reguły krytyce literackiej. Spodobało się to nestorowi polskiej krytyki literackiej Tomaszown Burkowi, który pisał: „Kiedy postmodernizm postępowy najzacniejsze trafia głowy, pora pisać reakcyjne pamflety. Bystro to pojął ”pampers” Andrzej Horubała. Cieszę się, że powstała tak szalenie ważna książka.” Nie spodobało się za to „Marzenie…” rówieśnikom Horubały spod znaku krytyki empatyczno-sympatycznej. „Ostre rajdy typu ideolo”, „czy to krytyka literacka, czy akcja lustracyjno-rozrachunkowa”, „ostre, z ducha oszołomstwa zrodzone, teksty Horubały ocalają sens słowa akcja”, gorszył się Dariusz Nowacki. Tak chyba jest z dobrą krytyką, która raczej winna oburzać niż wzbudzać zachwyt i można było mieć nadzieję, że w osobie Horubały doczekamy się krytyka literackiego dużej miary, może nawet miary tak cenionego przezeń Andrzeja Kijowskiego.
Tym większe było rozczarowanie, gdy autor „Marzenia o chuliganie” zaczął coraz skuteczniej pochłaniać moloch telewizyjnego show-biznesu i polityki. W 2003 roku okazało się jednak, że choć umarł Horubała-krytyk literacki, to narodził się Horubała-prozaik. We wspomnianym 2003 roku ukazał się bowiem „Farciarz”, powieść o jednym, ale dość szczególnym dniu z życia Andrzeja, kiedyś opozycjonisty, obecnie reżysera telewizyjnego, któremu pewien biskup proponuje ni mniej ni więcej tylko przygotowanie scenariusza uroczystości pogrzebowych… Jana Pawła II. Owa szokująca i groteskowa propozycja staje się pretekstem do swoistego rachunku sumienia tytułowego „farciarza”. Z powieści Horubały wyłaniał się autoironiczny, po trosze Gombrowiczowski, portret polskiego inteligenta rocznik 60., 40-latka „po przejściach” lat 80. i 90., portret niesłychanie dwuznaczny, bo Andrzej, to mówiąc specyficznym językiem bohaterów Horubały prawicowy „japiszon”, „newcomer”, „inteligencki gnój”, „pieprzony faryzeusz”, usiłujący pogodzić katolicyzm z ogromnym apetytem na życie. Bohater „Farciarza” to wyznawca ideału „spokojnego bydlenia”, ktoś w rodzaju współczesnego sowizdrzała, a zarazem Podfilipskiego. o tyle szczególnego jednak, że jest to Podfilipski w najmodniejszym włoskim garniturze pędzący przez warszawskie ulice najnowszym modelem „alfy”.
Rok po debiucie ukazali się „Umoczeni”, powieść ciekawsza moim zdaniem od „Farciarza”. Krótko o jej fabule: rzecz toczy się w 2004 roku głównie w Warszawie i okolicach. Nadchodzą wybory prezydenckie. Jesteśmy w sztabie prawicowego kandydata na urząd prezydencki, Gabriela, Obserwując przygotowania do kampanii, którymi kieruje Piotr i grupa jego współpracowników, mamy okazję zerknąć za kulisy polityki polskiej prawicy ostatnich lat i – co chyba ważniejsze i ciekawsze – możemy też dostrzec, co gra w duszach głównych bohaterów powieści. Do tych ostatnich należą wspomniany Piotr, 40-latek, bohaterski działacz opozycji lat stanu wojennego, potem prominentny polityk prawicowy w III RP, Piotr nie bez dumy i patosu mówi o sobie i swych rówieśnikach, że są „zmęczonymi żołdakami, którzy poznali wszystkie chwyty i fortele” w polityce. Jest cynikiem, który nic ma już zbyt wysokiego mniemania nie tylko o swym narodzie, ale i o samym sobie. Zgadza się chyba ze swym podwładnym, specem od służb specjalnych. Krzysztofem, który ze śmiechem cytuje fragment z „Czarnego poloneza” Wierzyńskiego: „w życiu liczy się tylko kiełbacha”.
W roli antagonisty Piotra występuje jego asystent Maciek, rocznik 1973, rozdarty między podziwem dla dawnych zasług swego szefa, zazdrością dla jego siły i zręczności politycznej, a pogardą, jaką budzi w nim niemoralność, a może bezwzględność, stosowanych przezeń metod walki z politycznymi przeciwnikami. Naiwny, ambitny, targany wątpliwościami, inteligentny, pełen ideałów Maciek przypomina trochę swych słynnych literackich rówieśników Chełmickiego, Barykę, Rastignaca, Sorela… Jak oni musi się boleśnie sparzyć, by się przekonać, że jego idolom brak anielskich skrzydeł… Kluczowy dla tej warstwy „Umoczonych” jest spór Maćka i Piotra o kasetę, na której widać kontrkandydata Gabriela w czasie miłosnych igraszek z rosyjską prostytutką, Piotr chce użyć owej kasety w kampanii prezydenckiej. Gdy oburzony tym Maciek ironicznie zapyta, czy polityka wedle Piotra jest rezygnacją z ideałów, ten ostatni odpowie, iż jest ona „realizacją ideałów politycznymi właśnie metodami”. I doda. że polityka jest to „pewnego rodzaju gra”, w której nie tyle jest ważna czystość stosowanych metod, ile to, aby wygrać coś dla Polski. Wąski krąg czytelników znajdzie w „Umoczonych” środowiskową powieść z kluczem i w opisywanych tu wydarzeniach będzie poszukiwał autentycznych pierwowzorów zastanawiając się, jak dalece Horubała wykorzystał tu swe doświadczenia z okresu pracy w sztabie wyborczym AWS, a potem Mariana Krzaklewskiego. Zasługą autora „Umoczonych” jest jednak to, że jego postaci potrafią nas zaciekawić nie tylko jako literackie „odbicia” tego czy innego „autentyku”. Dzięki temu w dziejach bohaterów „Umoczonych” można dostrzec dzieje dwóch pokoleń polityki polskiej, a dalej dramat moralnej i duchowej degrengolady „niepokornych” lat 80., zbiorowy portret, polskich inteligentów ostatnich dekad, a wreszcie – last but not least – ciekawie nakreślony dramat psychologiczny jednostek. Myślę tu nie tylko o wkraczającym w „smugę cienia” Piotrze i przezywającym spóźnioną dorosłość Maćku, ale też o ważnej postaci księdza Pawła. Postać to bardzo ciekawa i skomplikowana, z która najwyraźniej wiąże się religijny wymiar „Umoczonych”.
Nie udało się za to Horubale stworzyć przekonujących portretów kobiecych – są one na drugim planie, to niemal bez wyjątku schematyczne i mało ciekawe, podstarzałe ikony podziemia, a na ich tle wybija się, ale tylko dzięki swemu deklaratywnemu sex-appealowi, Agnieszka, kochanka najpierw Maćka, potem Piotra. Z drugiej strony warto pamiętać, że kobiety są w powieści Horubały pozbawione samodzielności, że postrzegamy je oczyma głównych bohaterów, którzy widzą kobiety właśnie płasko, powierzchownie, przede wszystkim jako swoisty „łup” erotyczny.
Erotyka – bardzo śmiała (dla Horubały zachętą do rozbudowanych opisów scen „miłosnych” mogły być głośne „Cząstki elementarne” Houllebecqa?) – zajmuje w tej powieści tak wiele miejsca, że zachęciło to Pawła Dunin-Wąsowiczą do określenia Horubały mianem „porno-katolika”. Podobne kontrowersje towarzyszyły zresztą już „Farciarzowi”. Krytycznie oceniając tę powieść, Wojciech Wencel, pisał na łamach „Nowego Państwa”, że „choć narrator [Farciarza] skromnie wyznaje, że […] rower to przedmiot, który kojarzy mu się z seksem, to w rzeczywistości z fizyczną miłością kojarzy mu się wszystko.” Dodajmy, że owo erotyczne nienasycenie „farciarza” nie kolidowało z jego katolicyzmem. Wencel oceniał, że celem Horubały było tu pokazanie. katolika jako człowieka swobodnego, wolnego od kompleksów, nowoczesnego. Podobnie Kinga Dunin, która słusznie zauważała, iż „Czytając tę książkę zastanawiamy się wielokrotnie nad tym, czy jest to zjadliwa satyra na polski katolicyzm, czyjego żarliwa pochwała.” Ostatecznie Dunin opowiadała się za tym drugim: „Do nieba prowadzi instytucja, uczynki i modlitwa. Tradycyjna religijność nie jest tylko dla ludu, ale dla ludzi, dowodzi Horubała.”
Nieco podobnie jest w „Umoczonych”, choć erotyka jest w porównaniu z „Farciarzem” znacznie bardziej „detalicznie” opisywana i jest znacznie mniej radosna, ekstatyczna, bardziej nieludzka i okrutna. W czasie promocji powieści w Krakowie, zarzucono autorowi, iż jest ona tyleż ekscytująca, co zbędna, iż tłumaczy ją chęć – dość łatwego – epatowania czytelnika, że powieść niewiele by straciła, gdyby owe pikantne „momenty” usunąć, czy je zasugerować. Być może, choć warto zauważyć, jak silnie erotyka splata się w „Umoczonych” z polityką, jak mocno ta ostatnia wrasta w życie prywatne. Zdrada polityczna i zdrada erotyczna zdają się tu wzajemnie warunkować, a dopełnieniem upadku („umoczenia”) Piotra jest chwila, w której decyduje się na romans z Agnieszką, i tym samym na zbrukanie „ostatniej w miarę czystej rzeczy” w swoim życiu, czyli rodziny. Erotyka jest też w „Umoczonych” elementem takiej wizji polityki, a może i całej współczesnej kultury, w której wyobraźnia zdominowana jest przez to, co cielesne. Tutaj nawet ksiądz Paweł dba o swoje ciało, nawet on chce być „w formie”. Nie przypadkiem Piotr i jego koledzy wielokrotnie oraz nie bez dumy nazywają się samcami, widząc w polityce „świat spoconych samców”, domenę tego, co męskie, cielesne, a nawet jakby zwierzęce. Nie przypadkiem Piotr porównuje politykę do meczu piłkarskiego, w którym decydującą rolę odgrywa gra ciałem. Polityka jest tutaj starciem nie idei. ale „ciał”, w którym zwycięża silniejszy, brutalniejszy, skuteczniejszy, ten, kto ma lepszego „haka” na przeciwnika.
Przypomina mi to trochę Kadenową wizję polityki, tę z genialnego „Generała Barcza” czy „Mateusza Bigdy”. Tytułowy bohater tej ostatniej powieści głosił, że „ogryzie kość mocniejszy”, swych politycznych przyjaciół i wrogów traktował jako „gruz i śmiecie” i na każdego miał jakiegoś „haka” w tym, co nazywał swą polityczną „spiżarnią”. Przypomina to polityczne nauki Piotra, choć ten ostatni nie jest już postacią takiego formatu jak Bigda, nie ma w nim tej dwuznacznej, ale jednak – wielkości. Nie chodzi tu o to, że Bigda został premierem, a Piotr jest „tylko” ministrem. Chodzi o to, że Bigda jest rzeczywistym, naprawdę bezwzględnym, twórcą polityki, a Piotr raczej łudzi się, że ją tworzy. „Działam w polityce – uświadamia sobie w pewnej chwili – kombinuję i coraz bardziej przekonuję się, że my tu nie mamy nic do gadania, że się szamocemy, szarpiemy, a to i tak niespecjalnie zależy od nas”. Różnica między Bigdą a Piotrem jest więc różnicą między zegarmistrzem a kółkiem w zegarze. Na tym też polega różnica wizji polityki wyłaniającej się z obu dzieł. Oba przynoszą jej wizję „cyniczną”, w obu nie ma moralizatorstwa, a raczej pewna konstatacja: „tak jest i kropka”, ale też Horubała jest tutaj chyba znacznie większym pesymistą. Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu – do polityki – wchodzicie, bo tylko tak coś osiągniecie, choć i to nie jest takie pewne.
Piszę o tych – dość oczywistych – skojarzeniach z Kadenem, nic po to, by obniżyć wartość „Umoczonych”, czy przesadnie ich komplementować, ale by zauważyć, że czytelnicy powieści Horubały staną chyba przed podobnym problemem, przed jakim stanęli przed laty czytelnicy „Barcza” i „Bigdy”. Widziano w tamtych książkach albo powieści z kluczem, albo pamflety odpowiednio na piłsudczyków i ludowców, albo wreszcie ambitnie pomyślane powieści o polityce i psychologii władzy. Zdaje mi się, że podobnie czytać można „Umoczonych”. Osobiście jednak błędem zdaje mi się wrzucanie tej powieści do jakiegoś dziwacznego worka z napisem „powieść prawicowa”, jak to uczyniono przy okazji zestawiając go z utworami Bronisława Wildsteina i Cezarego Michalskiego. Jeżeli już, to trzeba spojrzeć na wysiłki Horubały w szerszym kontekście dzieł zrodzonych ze swoistego kompleksu „Przedwiośnia”, starających się dać pogłębiony portret III Rzeczypospolitej. Tu wymienić można też wydane ostatnio powieści Piotra Siemiona i Rafała Ziemkiewicza. Inna rzecz, że Horubała z góry jakby zniechęca do porównywania swej powieści z „Przedwiośniem”. Nie przypadkiem w „Umoczonych” Krzysztof ze śmiechem słynne słowa Baryki: „A macież wy odwagę Lenina”, ze śmiechem, bo tamta sytuacja i tamta literatura zdają się być w dzisiejszej Polsce czymś anachronicznym, jak anachronicznie wygląda powtórka „Wesela” w wydaniu koncertu góralskiej kapeli w nowobogackiej willi Piotra. Uproszczeniem zdaje mi się jednak, jak to uczynił niedawno recenzent „Fa-artu”, zaliczenie Horubały do grona speców od prawicy, demaskatorów obnażających jej degrengoladę. W istocie Horubała unika w „Umoczonych” barw czarno-białych i wahałbym się określić tę powieść mianem pamfletu na określona formacje polityczną. Tak czytając tę powieść pominęlibyśmy wpisaną weń problematykę „metapolityczną”, a dalej wątek „porachunków inteligenckich”, jej warstwę psychologiczną i obyczajową (trochę Balzakowski obraz życia elit politycznych), wreszcie wspomniany już wątek religijny, którego kulminacją jest zakończenie powieści, w którym jakby a rebours powraca znana z „Farciarza” teza, że „opłaca się” być przyzwoitym, że nad naszym życiem czuwa Ktoś, kto jest jego sprawiedliwym sędzią. Zwróciłbym też uwagę na ciekawą kompozycję tej powieści (poszczególne rozdziały opisywane są kolejno z perspektywy głównych bohaterów) oraz jej język, w którego pokracznej momentami i dosadnej polszczyźnie odbija się rzeczywistość naszego kraju lat ostatnich.
Maciej Urbanowski, „Arcana”