Mateusz Matyszkowicz – DWA POLSKIE PRZEBUDZENIA WEDŁUG HORUBAŁY
Bohater „Przesilenia”, najnowszej powieści Andrzeja Horubały, jest taki, jak większość jego towarzyszy z polskiej księgarni. Ociężały, skacowany i opętany obsesjami. W przeciwieństwie do pozostałych będzie jednak musiał stawić czoła prawdziwemu dysonansowi poznawczemu. I na nic się zdadzą wszystkie zaklęcia.
Bohaterowie polskiej literatury po 1989 najczęściej się budzą. Budzi się choćby bohater „Czytadła” Konwickiego, budzi się Silny Masłowskiej. Te pobudki nie są jednak przebudzeniem – świt nie przynosi bowiem wiedzy, ale niewiedzę, dezorientację i zwątpienie.
Tego z „Czytadła” budzi dzwonek do drzwi. Wstaje więc z łóżka bez spodni, otwiera drzwi i widzi policjanta. Stróż prawa przychodzi, bo w mieszkaniu jest martwa kobieta, a obudzony człowiek niczego nie pamięta.
Pobudkom towarzyszy kac. „Budzę się. Ślepy, głuchy, niemy, niczym duży kret widoczny spod ziemi, zagrzebany w zakrwawionym tapczanie” („Wojna polsko-ruska”). Czyż nie lepiej byłoby spać i nie budzić się nigdy?
O tym jest polska literatura po 1989 roku – że człowiek się budzi, że niczego nie wie, boli go głowa, kobieta odeszła, a alkoholu w tym wszystkim prawie tyle, ile na spotkaniach literatów. Jego strategia radzenia sobie z rzeczywistością polega na gadaniu. Bohater mówi więc dużo, najczęściej bez sensu, ale w ciągu. Ciągi pijackie dają ciągi wrażeń.
Podobnie Wojtek, bohater Horubały. On też budzi się na kacu. Złorzeczy, przeklina i daje upust obsesjom. Od wytworów wyobraźni innych autorów różnią go jednak dwie rzeczy.
Po pierwsze, choć jest niewyspany i otumaniony, to z początku rozumie wszystko. On nie jest wyalienowany z rzeczywistości, ale rozumie ją świetnie. Ma ona sens – każde wydarzenie z jego dotychczasowego dorosłego życia prowadziło do celu. Choć zostawiła go żona, nie narzeka na brak panienek. Choć telewizja, z którą przychodzi mu współpracować jest tandetna i rządzi nią ze swoim dworem niejaka Dina [sic!], która zamiast r wymawia ł i wrzeszczy do słuchawki, że ma być „kułwa, glamuł”, to jednak Wojtek korzysta ze wszelkich dostępnych profitów. To on, z kolegą, wynajduje na głuchej prowincji didżeja Krzysia, wymyśla program z jego udziałem (Rzeźnia nr 1) i dorabia się na tym majątku.
On rozumie rzeczywistość, bo potrafi na niej korzystać. Stoi po stronie rzeczywistości, a ta mu hojnie wynagradza. Ponarzeka na umiarkowanych faszystów, na wieczór kolęd i brzydkie dziewczyny z Oazy, ale to przecież on jest górą.
Po drugie, owe ciągi bezsensownych złorzeczeń mają innych adresatów, niż podobne im tyrady polskiej literatury. Najlepszy przykład tego gatunku, Silny Masłowskiej, to człowiek z ludu, Polak ogarnięty – jak pisze postępowa krytyka – niechęcią do obcych. Zachwycała się Maria Janion: „świetny to zbiór prześladowczych fantazmatów”[1] i Przemysław Czapliński: „Silny to kres edukacyjnych złudzeń późnej nowoczesności w Polsce”[2]. Jeśli Silny jest kresem edukacyjnych złudzeń, to co można powiedzieć o Wojtku Horubały? Młody, wykształcony, z dużego miasta. Target „Szkła kontaktowego”. Nie lubi księży, a wszystkich, którzy nie pasują do jego specyficznej koncepcji modernizacji, nazywa faszystami. To prawdziwe wcielenie modernizacyjnego mitu.
A jednak, pod względem formy, natężenia agresji – jak to się pisze, „mowy nienawiści” – nie ustępuje Silnemu. „…te chytrusy piejące pieśni ku czci nowonarodzonego” – mamrocze pod nosem. Bo jak u Masłowskiej inność, której Silny nie potrafi zrozumieć, której się boi i unika – więc ta inność ucieleśnia się w Rusku. U Horubały znienawidzonym i odrzuconym „Innym” jest katolik, ów umiarkowany faszysta.
Świat Wojtka, spójny, bezpieczny i przynoszący profity, ten świat, w którym można się ustawić, jest zbyt mały, by pomieścić się w nim mogło nawrócenie Krzysztofa. To nieporozumienie. Język, którym Wojtek potrafi trafnie opisywać własny świat, jest zbyt ubogi, by z jego pomocą rozumieć nawrócenie współpracownika. Naturalną reakcją jest agresja. By posłużyć się językiem Marii Janion, tak ujawnia się fantazmat obcości.
Z pozoru jest to powieść pesymistyczna. Pokazuje nieprzystawalność dwóch światów i niemożność nawiązania komunikacji między jego przedstawicielami. Cokolwiek mówiliby do siebie, i tak porozumienie nie jest możliwe. Krzysiek nie nawraca Wojtka, a ten znajduje pociechę w uwiedzeniu jego żony. W języku Wojtka nie tylko nie ma miejsca dla Boga. Tak samo zamknięty jest na śmierć i chorobę. Przeklęty język, w którym można opisać tylko kaca.
Z drugiej jednak strony, książka pokazuje coś pięknego i intymnego. Oto historia jak powoli, z trudem, rodzi się język, w którym można starać się opowiedzieć o doświadczeniu religijnym. Krzysiek jest w tym nieporadny. Cały czas nie wie, jak to powiedzieć. Ale stara się i mówi coraz więcej. W zasadzie to on, jako jedyny bohater tej książki, budzi się naprawdę.
[1] M. Janion, Niesamowita słowiańszczyzna, Kraków 2007, s. 311
[2] P. Czapliński, Polska do wymiany, Warszawa 2009, s. 271
Mateusz Matyszkowicz, fronda.pl