TOMASZ TERLIKOWSKI — SKANDAL NIEBYŁY

TOMASZ TERLIKOWSKI — SKANDAL NIEBYŁY

Ta książka promowana jest skandalem, ale wcale nim nie jest. To piękna opowieść o miłości, o jej budującej i destrukcyjnej sile, a także o tym, jak czasem mężczyźni trzymani są w wierze przez kobiety.

„Wdowa smoleńska albo niefart” Andrzeja Horubały to wbrew marketingowym chwytom, jakie są wobec niej stosowane, wcale nie jest powieść z kluczem. Ogromna większość bohaterów występuje tam pod własnymi nazwiskami, a tych kilku, z którymi tak nie jest, można zidentyfikować od razu. Nie ma w tym jednak nic interesującego, brak bowiem w tej książce zdradzanych tajemnic, są co najwyżej drobne (albo i mniej drobne) złośliwości. Nie jest to także wielki atak na pamięć o Smoleńsku, choć autor nie ukrywa, jakie jest jego stanowisko w tej sprawie. Owszem złośliwie komentuje pewne twierdzenia, czasem polemizuje, ale nie jest to w żadnym razie główna treść jego książki.

Jeśli więc miałbym ją opisać w krótkich zdaniach, to powiedziałbym, że jest to apoteoza namiętności, pożądania, miłości kobiety i mężczyzny. Samo słowa apoteoza niespecjalnie jednak pasuje do pisarstwa Horubały, bo tak się składa, że on sam ucieka, jak może, od nadawania rzeczywistości wielkich sensów, od narracji, które przekraczają codzienność, od szukania natchnień. O wiele chętniej sprowadza on otaczający nas świat do absurdu, do nagiej fizyczności, a niekiedy wręcz do bardaku. Nie jest to zapewne jedyna forma radzenia sobie z bezsensem, tragizmem, przypadkowością istnienia, ale taka jest ona właśnie u Horubały. Można się z nim spierać, gdy inne metody określa on oszołomstwem, ale trudno nie dostrzec konsekwencji w jego własnym myśleniu.

Miłość, o której mowa w tej książce, to wprawdzie jest miłość małżeńska, „wojtylizm stosowany”, ale… jednocześnie jest to w dużej mierze przypadek. W pewnym miejscu książki pada zdanie, które ukazuje to niezmiernie mocno. Andrzej, bohater książki, mówi o swojej jedności z Agnieszką, że gdyby poznali się później, gdyby byli już w związkach, to i tak raniąc innych, odeszliby do siebie, byliby ze sobą, jednoczyliby się fizycznie, obdarzali rozkoszą. Jeśli więc widzę jakąś apoteozę, to jest to apoteoza miłości między kobietą a mężczyzną, miłości fizycznej, bardzo fizycznej, powiedziałbym, że do pewnego stopnia pogańskiej (a może lepiej powiedzieć rozanowowskiej), miłości, która buduje, ale może też niszczyć, boleć.

I wreszcie jest w tej książce piękny wątek wiary kobiet. Jeśli coś niesie bohatera, jeśli coś daje mu kotwicę, to jest to… codzienna pobożność jego żony, zakorzeniona w tradycjach, zwyczajach, prostej modlitwie.

„Gazeta Polska Codziennie”